Firmy transportowe nie chcą już jeździć do Niemiec [Wywiad]
„Jest tyle firm i tylu przewoźników, że wejście na rynek w tym momencie wymaga posiadania bardzo dużego zaplecza, czyli ładunków od firm czy od spedycji, oraz stałych zleceń i tras”. O polskich firmach transportowych oraz możliwościach ich rozwoju przy obecnej sytuacji na rynku rozmawiamy z Arkadiuszem Wyczachowskim, spedytorem w firmie Bemo.
Czy stosunek europejskiej branży transportowej wobec polskich przedsiębiorców zmienił się w ciągu ostatnich kilku lat?
W pewnym stopniu tak. Na giełdach transportowych zdarzają się ogłoszenia – i jest ich coraz więcej – typu „tylko dla niemieckiego przewoźnika” czy „tylko dla holenderskiego użytkownika”. Podczas pierwszego kontaktu z użytkownikiem, jeszcze przed wysyłką danych, często pada stwierdzenie, że współpraca z polskim przewoźnikiem, niestety, nie wchodzi w rachubę.
Skąd się to bierze?
Skąd się to bierze? Chyba z tego, że niektóre pseudospedycje mają konta np. na dziesięciu giełdach i systematycznie wystawiają na nich swoje oferty. Rynek się psuje, wiele jest ładunków, które nie zostają dowiezione lub są dowożone z opóźnieniem. Przez to firmy typu Schenker czy DSV wystawiając ogłoszenie od razu zaznaczają: „nie współpracujemy z firmą X”, czyli polską spedycją, która bierze ten ładunek, a później sprzedaje go na innej giełdzie za mniejsze pieniądze. Rozmawiałem kiedyś z Polakiem, pracownikiem firmy transportowej w Niemczech – powiedział mi, że nie współpracują już z polskimi firmami. Wielokrotnie zdarzało się, że polskie spedycje wystawiały ofertę, a ładunek zamiast dojechać na drugi dzień, przyjeżdżał po terminie, wszystko się przeciągało.
Stosunek europejskiej branży transportowej do polskich przewoźników zmienił się, ale nie we wszystkich krajach – przede wszystkim w Europie Zachodniej. Nasza firma jeździ teraz na południe, czyli na Węgry, Słowację, Czechy, do tego Polska plus Litwa, Estonia, Łotwa, Finlandia.
I zapewne w związku z tym Niemcy wprowadzili przepisy o płacy minimalnej. Czy odczuli Państwo oddech MiLoGu na własnej skórze?
Raczej nie. Kiedy tylko usłyszeliśmy o tym, że MiLoG ma być wprowadzony, zaczęliśmy się rozwijać na innych kierunkach. Do Niemiec i Europy Zachodniej jeździmy znacznie rzadziej.
Ale oczywiście zgłosili Państwo swoich kierowców do niemieckiej administracji?
Tak, ale nawet jeśli mamy jakiś transport na południe Europy, staramy się jeździć tak, aby omijać Niemcy.
Czyli pewnie nie mieli Państwo jeszcze niemieckiej kontroli?
Owszem, zdarzyły się, kierowcy byli poddawani kontrolom. Mieli jednak przy sobie potrzebne dokumenty. Z tego, co przekazywali nam pracownicy, kontrole skupiały się przede wszystkim na kabotażu – w tym przypadku sprawdzano dokładnie wszystkie auta, ładunki, a pojazdy były przewracane do góry nogami.
Niemcy mają swój MiLoG, o podobnych planach mówi Francja, Włochy chciałyby za to wprowadzenia ogólnego, unijnego przepisu zawierającego zapis o płacy minimalnej dla kierowców. Gdzie Pana zadaniem polskie firmy transportowe powinny szukać dla siebie nowych rynków?
To wszystko tak dynamicznie się zmienia, że trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Nawet obywatel Niemiec nie będzie pracować za najniższą pensję, to nierealne. Jeśli rynek zostanie ograniczony przez przepisy, to po prostu zabraknie pracowników. Zastanawiam się też, czy ustawy o płacy minimalnej są zgodne z przepisami unijnymi, musimy poczekać na decyzję Komisji Europejskiej*. Jeśli UE zgodzi się na obowiązywanie przepisów, jestem pewien, że wiele polskich firm upadnie. Wielu przedsiębiorców zauważyło, że na transporcie można zarobić, wzięło auto w leasing, zatrudniło jednego kierowcę. Spedycje zrezygnują ze współpracy z takimi firmami, bo nie będzie im się to opłacać. Wydaje mi się, że wszystkie mniejsze firmy transportowe, które nie mają dostępu do dużych spedycji czy stałych zleceń i tras nie będą umiały dostosować się do sytuacji na rynku.
I z uwagi na powyższe zdecydowali się Państwo na rozwój na nowych kierunkach, tak?
W październiku lub listopadzie usłyszeliśmy o MiLoGu, następnie doszły słuchy o Włoszech, a Francja wprowadziła nowe przepisy dotyczące kabotażu… Już kiedyś robiliśmy te kierunki, następnie odpuściliśmy, ale w końcu stwierdziliśmy, że musimy na nie wrócić. Mamy tu swoje spedycje, odzyskaliśmy kilku dawnych klientów. I powiem szczerze: po dokonaniu obliczeń okazało się, że finansowo wychodzi na to samo. Co prawda, zarabia się mniejsze pieniądze, ale też robi mniej kilometrów, odpadają płatne drogi, autostrady itd. Przy tych kierunkach jest mniej stresów…
Ale podejrzewam, że świadczenie usług na terenie Czech, Słowacji, Estonii, Litwy itd. też nie jest tak bajeczne, jak Pan odpowiada…
Na Węgrzech na pewno mamy EKAER, problemy zdarzają się również w Rumunii, bo to taka „Polska lat 80.”, czyli łapówkarstwo wśród policji. Mniej zaawansowana jest też infrastruktura. Ale szczerze powiem, że jeśli chodzi o płatności to najmniej problemów mamy właśnie z firmami czeskimi, słowackimi, węgierskimi czy nawet rumuńskimi oraz bułgarskimi. A największe: właśnie z polskimi. W tych krajach faktury opłacane są przed czasem, ewentualnie 2-3 dni po terminie. U nas niestety firma bezradnie rozkłada ręce i mówi, że nie może nam zapłacić, bo jej klient też jeszcze nie zrealizował płatności.
Czy z uwagi na zmiany na rynku transportowym, wprowadzanie nowych przepisów itd. to dobry moment na rozpoczęcie działalności transportowej?
Nie. Jest tyle firm i tylu przewoźników, że wejście na rynek w tym momencie wymaga posiadania bardzo dużego zaplecza, czyli ładunków od firm czy od spedycji, oraz stałych zleceń i tras. Nie wiemy jeszcze, jak zostaną zinterpretowane przepisy – a nikt nie chce o tym wyrokować.
*Wywiad został przeprowadzony 29 kwietnia 2015 r.
Komentarze
Twój komentarz
Jeśli chcesz napisać komentarz, zaloguj się:
lub zarejestruj się.